W piątek, podczas schodzenia z najwyższego szczytu Alp, Mont Blanc (4807 m) zginął nestor częstochowskiego środowiska grotołazów i alpinistów, 57-letni Andrzej Wosiński. Ciało martwego Polaka znaleziono na wysokości 3200 m, po czym helikopterem przetransportowano je do stacji narciarskiej w Chamonix. Wszystko wskazuje na to, że alpinista odpadł od urwistej ściany i przeleciał kilkadziesiąt metrów w przepaść, gdyż nie był zabezpieczony liną asekuracyjną.
Wosiński był uczestnikiem niewielkiej, prywatnej wyprawy, w której uczestniczyła także dwójka jego przyjaciół z Warszawy.
- Wchodzenie na górę rozpoczęli w środę. W czwartek dostałam od Andrzeja SMS-a, że zdobyli ten upragniony szczyt. Nie spodziewałam się, że dzień później dotrze do nas tak tragiczna wiadomość - mówi Elżbieta Dąsal, przyjaciółka Wosińskiego, wdowa po jednym z najsłynniejszych polskich himalaistów Mirosławie "Falco" Dąsalu.
Wosiński był nie tylko cenionym grotołazem, ale przede wszystkim doświadczonym instruktorem tego sportu, uczestnikiem niezliczonej ilości wypraw. W 1967 roku odkrył między miejscowościami Mirów i Niegowa jaskinię popularnie nazywaną Jaskinią Mirowską.
- Wszyscy znaliśmy go jako prawdziwego specjalistę od eksplorowania jaskiń jurajskich. Nie mogę wprost uwierzyć, że tak głupio zginął. Przecież to nie był żaden źółtodziób. Zawsze był dobrze ubezpieczony - uważa Krzysztof Treter, autor podręczników o wspinaczce, zapalony miłośnik gór.
Kilka miesięcy wcześniej w polskich Tatrach zginął inny częstochowski taternik Leszek Tomiczek, który potknął się i runął w przepaść w okolicach Orlej Perci.
META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?