MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Dariuszem Bafeltowskim, znanym częstochowskim muzykiem rockowym, gitarzystą grup Makle Kfuckle i 69.

Tomasz Jamroziński
Dariusz Bafeltowski.
Dariusz Bafeltowski.
Dziennik Zachodni: Od kiedy grasz na gitarze? Dariusz Bafeltowski: Od bardzo dawna. Bodajże od ósmego roku życia. Najpierw grałem na gitarze klasycznej, kiedy chodziłem do szkoły muzycznej, która dała mi, poza ...

Dziennik Zachodni: Od kiedy grasz na gitarze?

Dariusz Bafeltowski: Od bardzo dawna. Bodajże od ósmego roku życia. Najpierw grałem na gitarze klasycznej, kiedy chodziłem do szkoły muzycznej, która dała mi, poza znajomością nut, cenne nawyki rozumienia muzyki klasycznej. Cały czas to w sobie pielęgnuję. W siódmej-ósmej klasie zacząłem grać na gitarze elektrycznej.

DZ: Co to była za gitara?

DB: Pierwszą elektryczną dostałem od mojego śp. dziadka. Kupił mi strasznie toporną Malwę firmy Defil. Nieważne, że takiej gitary nie dało się nastroić. Istotne było to, że dawało się ja podłączyć pod wzmacniacz. Najpierw pod radio, bo sprzęt taki jak Eltron to szczyt marzeń. To był okres, w którym o gitarze zawodowej można było zapomnieć, można było tylko pójść i pooglądać sobie w sklepie dewizowym w Alejach. Wcześniej grałem na klasycznej czeskiej Cremonie. Mam ją do tej pory – wisi na ścianie jako zabytek. Jako prawdziwą rewelację wspominam efekt gitarowy, który podarowali mi rodzice. Taki fuzz połączony z tzw. kaczką. Wtedy mistrzostwo świata.

DZ: Jakich miałeś mistrzów? Na jakich wirtuozów gitary zwracałeś uwagę jako młody chłopiec?

DB: Pojęcie idola i wirtuoza się zdewaluowało. Teraz doceniam ludzi, z którymi grywam. Nie sposób ich wymienić. Pamiętam, że jako dzieciak zachwycałem się grą Hendrixa, Knopflera, Santany. Lubiłem wtedy Beatlesów, no i Black Sabbath też.

DZ: A jak miałbyś wymienić kogoś z polskiej półki?

DB: Ceniłem Borysewicza, przede wszystkim za nawiązania do Hendrixa, za te bluesowo-rockowe zagrywki. To mnie bardzo kręciło. Z pewnością Wojtek Waglewski, z którym, dzięki Mateuszowi Pospieszalskiemu, miałem przyjemność zagrać. On też w niesamowity sposób „wywija” na gitarze. Jest cała masa świetnych muzyków, ale to tak na dzień dobry mi się nasuwa.

DZ: Powiedz parę słów na temat międzynarodowego festiwalu rockowego WROCK 2005, którego jesteś laureatem? Wystąpiłeś tam z grupą 69, ale wyróżniono ciebie a nie twój zespół. Uznano cię za najlepszego gitarzystę oraz uhonorowano nagrodą fundowaną i wykonaną przez lutnika Pawła Kameckiego.

DB: Dziwne było to, że główna nagroda w wysokości 5 tys. zł była jedyna na konkursie. Liczyło się pierwsze miejsce, a reszcie zespołów tylko podziękowano za przyjazd. Nam też. Na moje szczęście okazało się, że będzie przyznana specjalna nagroda sponsorowana przez jednego z jurorów, wspomnianego lutnika. Otrzymałem gitarę, do której dorzucono jeszcze wspaniały futerał z utwardzaną listwą. Jest to bardzo porządna „walizeczka” na gitarę. Z tego co się zorientowałem cena gitary z takim futerałem przewyższa sumę 5 tysięcy, czyli nagrodę główną, którą trzeba jeszcze podzielić na cały zespół. (śmiech)

Nigdy nie dostałem takiej kosztownej nagrody. Nigdy nie przytrafiła mi się taka sytuacja. Byłem więc kompletnie zaskoczony, kiedy zobaczyłem sam futerał, a co dopiero gdy do niego zajrzałem. Spodziewałem się raczej składaka za psie pieniądze, a tutaj takie cacko — futurystyczny kształt, jedna przystawka, rasowa gitara do rocka. Będę się musiał do niej przyzwyczaić, powoli zaczynam odkrywać walory tego instrumentu. Trudno się przestawić, bo gryf gitary jest wcięty w deskę, ma przez to większą ilość progów. Mam już kilka pomysłów i patentów, które opracowuję na niej.

DZ: Czy czujesz się mistrzem, który nie potrzebuje ćwiczeń? Czy może ćwiczysz codziennie?

DB: Nie uważam się za mistrza. Staram się codziennie mieć kontakt z instrumentem. Muszę być aktywny, bez tego ani rusz w moim zawodzie. Chcę się rozwijać, mieć możliwość grania z wieloma osobami. Do tego potrzeba pracy. Nie chcę się lansować na postać, której nie dorównam. Po prostu chcę być najlepszy w tym, co robię.

DZ: Nagroda w konkursie jest sukcesem indywidualnym, ale czy za twój sukces można uznać także wydanie płyt? Masz na swoim koncie krążki z nieistniejącymi zespołami Crazy Grass i Mordor oraz trzy albumy z Makle Kfuckle. Poza tym nagrywałeś dla Justyny Steczkowskiej, koncertowałeś z jej zespołem, nagrywałeś muzykę do spektakli teatralnych i filmów m.in. „Sezon na leszcza”.

DB: Każde nagranie, czy to z zespołem na stałe, czy jako muzyk tzw. sesyjny, pozwala się sprawdzić. Płyty dokumentują etap rozwoju kapeli, ale także mój. Dzięki grze sesyjnej mogę udowodnić sobie, czy potrafię wejść w dany styl, nie gubiąc własnego. Lubię się mierzyć z różnymi wyzwaniami. Projekty braci Pospieszalskich oferują to stale. Grałem nawet z Arką Noego na Jasnogórskiej Victorii. Staram się być profesjonalistą. Poza tym chciałbym być rozpoznawalny po kilku dźwiękach. One są ważniejsze niż technika. Kiedyś inaczej myślałem, wsłuchiwałem się tylko w solówki, uwielbiałem gonić po gryfie. Na przykład w Mordorze mogłem tak technicznie szaleć, to idealnie pasowało do pomysłu na tamtą muzykę.

DZ: Czyżby nadszedł czas zmian?

DB: Teraz skupiam się na kompozycji utworu. Słucham na przykład Radiohead, ani to rockowy zespół, ani metalowy. Ciekawe brzmienia i aranżacje, nietypowa struktura i melodia. Ważne jest to, jak utwór jest zrobiony, a nie to jak szybko można go zagrać. Chciałbym używać prostych, ale nośnych dźwięków, gdzie nie potrzeba dokładać zbędnych elementów, nie wiadomo jakich solówek. Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Bardzo lubię słuchać Dream Theater, ale nie wiem, czy mógłbym znów podobne rzeczy grać.

DZ: Czy można się utrzymać z muzyki?

DB: Bardzo różnie z tym bywa. Dzięki swoim umiejętnościom i przygotowaniu mogę uczyć gry na gitarze w MDK-u. Inne pieniądze są z występów sesyjnych w TV czy na wielkich koncertach. Wtedy jest duża i szybka kasa, ale tego nie da się zaplanować. Zawód muzyka jest strasznie niepewny, choć z drugiej strony, kto dziś może powiedzieć, że ma pewne zatrudnienie. (śmiech)

DZ: A jak kobiety twojego życia, czyli żona i córka znoszą koncertowe rozstania? Dłuższe sesje nagraniowe i wyjazdy to wielki minus muzykowania.

DB: To jest wpisane w mój zawód. Ktoś jest marynarzem, ktoś kierowcą tira, niektórzy pracują w systemie zmianowym. To jest wliczone w koszta. Muzyk to wolny zawód. Czasami jest gęsto od wyjazdów, więc rodzina musi to jakoś zrozumieć. Jednak sporadycznie zdarzają się takie półtoramiesięczne rozstania, podczas których nie mogę zająć się sprawami rodzinnymi. Kiedy tylko mogę posiedzieć w domu, to staram się rekompensować swoją nieobecność.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zofia Zborowska i Andrzej Wrona znów zostali rodzicami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na czestochowa.naszemiasto.pl Nasze Miasto