Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Premiera spektaklu "Miasto Szklanych Słoni". Cudowna zbrodnia na formie?

Piotr Ciastek
Chwalony za spektakl „Sprzedawcy gumek“ reżyser Andrzej Bartnikowski wziął tym razem na tapetę powieść Mariusza Sieniewicza „Miasto Szklanych Słoni“, niestety w tym przypadku twórca pogubił się w zawiłościach materiału źródłowego i stworzył niemal jego parodię. Na spektakl jednak iść warto, chociażby po to, by zobaczyć, ile dali z siebie częstochowscy aktorzy.

Prapremiera adaptacji powieści odbyła się w miniony weekend. Po spektaklu widzowie mieli mieszane uczucia i trudno się im dziwić, bo przedstawienie jest nierówne, ginie w odmętach dymu i absurdu, niestety absurdu często niezamierzonego...

Spektakl jak i powieść opowiadają o prowincjonalnym mieście, w którym znajduje się huta, produkująca m.in. szklane ozdoby – słonie z uniesioną trąbą; szpital, gdzie panują osobliwe zwyczaje i podaje się krople na lepsze widzenie świata; dwugwiazdkowy hotel Hilton, w którym podobno nocował sam Władysław Gomułka, a teraz miejskie elity próbują wywołać jego ducha. Wszystko to oderwane jest od rzeczywistości, niejednoznaczne i surrealistyczne. Nawet gdy pojawiają się pewne skojarzenia z teatrem formy Gombrowicza, dramatami Witkacego, czy eksperymentami teatru Grotowskiego, to zaraz wkrada się coś, co burzy nasze postrzeganie tego, co obserwujemy na scenie.

Nie jednak fabuła w samym spektaklu jest najważniejsza, a sama jego forma, która miała wywołać u widzów potrzebę zastanowienia się nad rzeczywistością i tym, jak ją postrzegamy. We własnej narracji rzeczywistości czujemy się wygodnie i bezpiecznie, a jednak, gdy zderzamy się z punktem widzenia innych, pojawia się niepokój i pytanie, co zrobić, gdy pewne schematy zostają nam narzucane? Pozornie przedziwny świat zaprezentowany w spektaklu to nic innego, jak próba przełamania schematów, zaserwowane udziwnienia mają pokazać, że władzę ma ten, kto mówi i opisuje rzeczywistość. Nie bez powodu już na samym początku bohater Jan Kwiecisty, grany przez Antoniego Rota, przełamuje czwartą ścianę, zwraca się bezpośrednio do widzów i to on snuje historię zaprezentowaną na scenie.

Niestety sposób opowiadania, który zaserwował nam reżyser spektaklu nijak się ma do samej idei zaprezentowanej w powieści. Cały spektakl to zlepek scen, które mają wzbudzić u widzów poczucie "dziwności". Wzbudzają jednak głównie śmiech politowania i poczucie zażenowania u widza. Parafrazując słowa, które padły z ust jednego z bohaterów, to przedstawienie nie jest cudowną zbrodnią na formie. To zbrodnia na widzach.

Dialogi i sytuacje, które w pewnych momentach miały rozbawić widownię wzbudziły u wielu drwiący śmiech. Nie pomogła zasłona dymna, która kilkukrotnie zasnuwała niemal całą widownię (jak tłumaczył po premierze dyrektor teatru: raz dym idzie w górę, a raz na widownię i tym razem zdarzyło się to drugie). Trudno znaleźć w tym potoku wypowiadanych kwestii jakiś interesujący punkt zaczepienia. Odnosiło się nawet wrażenie, że sami aktorzy nie wiedzieli co i po co mówią.

Aktorzy i obsługa techniczna musieli przeklinać twórców spektaklu za przymus ciągłego wnoszenia i wynoszenia przedmiotów na scenę, biegania bez celu w tę i z powrotem oraz przywdziewania co rusz innego kostiumu konwencji. Zapowiadana zabawa formą teatralną nie wyszła raczej po myśli twórców. Inspiracja teatrem lalkowym okazała się kulą u nogi całego przedsięwzięcia. Ledwo widoczne na scenie pokryte farbą fluorescencyjną chodzące przedmioty nie zachwyciły. Sposób pokazania fantasmagorii bohaterów trudno uznać za satysfakcjonujący.

Najgorsze jednak, że widz wychodzi ze spektaklu z poczuciem kompletnego braku emocjonalnej więzi z bohaterami. Wszystko, co zaserwowano widzom na scenie, to tylko fasada i postmodernistyczny bełkot, który może czemuś by służył, gdyby nie postawiono wyłącznie na formę. Ten emocjonalny kompost, na którym ląduje widz po spektaklu pokazuje, że nie wszystko jednak nadaje się na adaptację teatralną. Sztuka nie wytrzymuje tego, z czym musieli się zmierzyć w finale bohaterowie opowieści - zderzenia z rzeczywistością.

Spektakl próbują ratować swoimi kreacjami częstochowscy aktorzy na czele z Antonim Rotem, Agatą Ochotą-Hutyrą i Sebastianem Banaszczykiem. Chwała im za to, bo zadanie przed nimi postawiono bardzo trudne. Pomimo pewnych mankamentów przedstawienia warto się na nie wybrać, żeby zobaczyć, co próbowali z tej historii wycisnąć nasi aktorzy. Elementem pozytywnym jest też muzyka Marcina Rumińskiego. W tym roku mija 90-lecie istnienia Stałego Zespołu Aktorskiego w Częstochowie, warto go zatem wesprzeć w tych chwilach.

Grają: Sylwia Bartnikowska, Iwona Chołuj, Agata Ochota - Hutyra, Małgorzata Marciniak, Aleksandra Padzikowska (gościnnie), Sebastian Banaszczyk, Waldemar Cudzik, Adam Hutyra, Bartosz Kopeć, Robert Rutkowski, Maciej Półtorak, Antoni Rot.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na czestochowa.naszemiasto.pl Nasze Miasto