Nad polskimi producentami zapałek położył się cień nieuczciwej konkurencji. Jeśli branży nie uda się skonsolidować, sektor wkrótce upadnie.
W kraju działają obecnie trzy zakłady przemysłu zapałczanego: w Czechowicach-Dziedzicach, Sianowie i Częstochowie. Ten ostatni jako jedyny przeszedł przekształcenia własnościowe i od pięciu lat jest spółką pracowniczą. Ma też najstarsze tradycje. Zatrudnia ok. 100 osób i produkuje blisko 30 procent polskich zapałek. Nie wykorzystuje jednak do końca swoich mocy produkcyjnych, bo rynek nie jest już w stanie wchłonąć więcej wyrobów. Podobne problemy mają dwa pozostałe zakłady.
Z północy i ze wschodu
- Do Polski wkracza właśnie coraz mocniej dumpingowa firma szwedzka, która oferuje na swoje wyroby ceny poniżej kosztów produkcji - przekonuje Włodzimierz Polaczek, wiceprezes Częstochowskich Zakładów Przemysłu Zapałczanego.
- W ciągu ostatnich kilku miesięcy zaobserwowaliśmy także pięciokrotny wzrost importu tanich zapałek zza wschodniej granicy.
Tymczasem jak przekonują polscy producenci, zapałki zza wschodniej granicy nie spełniają norm obowiązujących w naszym kraju. Do ich produkcji używane są nadal metale ciężkie, w tym szkodliwy dla zdrowia dwuchromian potasu (u nas zabroniony od 6 lat). Większość wschodnich zapałek łamie się w rękach i nie zapala.
- Mimo to, tanie zapałki znajdują nabywców - przekonuje Włodzimierz Polaczek. - Co więcej, sprowadzają je do kraju importerzy, którzy do tej pory kupowali nasze wyroby. Państwo nie kontroluje tego importu. Doszło już do tego, że zapałki zza wschodniej granicy mają nalepki w języku polskim.
Co kusi importerów? Przede wszystkim cena. Średni koszt wytworzenia pudełka zapałek przez polskich producentów to cztery grosze, a zapałki rosyjskie są sprowadzane za kwotę poniżej trzech groszy.
Zapałczany monopol?
Aby zatrzymać rychły upadek branży, zarząd częstochowskiej zapałczarni wymyślił, że polscy producenci powinni się skonsolidować. Nie chodzi o przejmowanie jednego zakładu przez drugi, ale o wspólną politykę kapitałową.
- Zaproponowaliśmy Czechowicom i Sianowowi współpracę, ale idzie to opornie - twierdzi Polaczkiewicz. - Oba te zakłady są państwowe i jeśli zaczną przynosić straty, zwolniony zostanie tylko dyrektor. Nam zależy bardziej, bo straty u nas oznaczają koniec zakładu i zwolnienia pracowników.
O pomoc w skonsolidowaniu branży częstochowski zakład poprosił wojewodę śląskiego. Sam nie może wystąpić do Ministerstwa Gospodarki, bo nie ma odpowiedniego udziału w rynku. Taki wniosek mogą natomiast złożyć Czechowice, dla których organem założycielskim jest właśnie wojewoda.
Tymczasem, jak poinformował nas rzecznik wojewody Krzysztof Mejer, do urzędu nie wpłynął jeszcze formalny wniosek w tej sprawie. - Jak tylko nadejdzie rozpatrzymy go i podejmiemy działania - zapewnia Mejer.
![emisja bez ograniczeń wiekowych](https://s-nsk.ppstatic.pl/assets/nsk/v1.221.5/images/video_restrictions/0.webp)
Koniec sprawy Assange'a. Ugoda z USA zapewnia mu wolność
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?