Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jacek "Budyń" Szymkiewicz: Żyjemy w kraju, który chyba nie należy do Polaków [WYWIAD NaM]

Redakcja
Rozmowa z Jackiem "Budyniem" Szymkiewiczem.
Rozmowa z Jackiem "Budyniem" Szymkiewiczem. Polskapresse / Kraków
O nachapanej Warszawie, brakach w polskim społeczeństwie, muzułmanach, Stachurze, wachlarzu dobrodziejstw życia oraz o tym, że powinniśmy zrobić krok do tyłu opowiada Jacek "Budyń Szymkiewicz - poeta, muzyk i jedna z najważniejszych postaci polskiej alternatywy.

Krzysztof Żyła: Gdzie teraz mieszkasz?

Jacek Budyń Szymkiewicz: W Warszawie. Ale to na „temporary”. Zresztą teraz chyba wszystko jest „temporary”. Wyjechałem z Wrocławia na początku 2013 roku.

Ja się boję Warszawy

Ja też się boję. Ale często w niej – z racji pracy – bywałem. Koncert, jakieś sprawy z płytą, wywiady, rozmowy. Jak śpiewał Łona: „Wszystko w sponsorowanych ciuchach. Tylko proszę zrób tak, żebym nie musiał tego słuchać”.

Przez lata mogłem maksymalne tydzień wytrzymać za jednym rzutem w Warszawie, po czym uciekałem w lekkim popłochu. Choć zauważyłem, że miasto stołeczne ostatnio zwolniło. Zmieniło się tempo. Nie jest to już ten sam wampir energetyczny. Nachapało się to miasto, nasyciło.

Wielu ludzi, którzy nadają puls miastu zaczęło zwracać uwagę na to, że można mieć trochę mniej, że można usiąść i spędzić miły wieczór, a nie z********** jak maszyna. Wiadomo, że tam jest troszkę więcej pieniędzy i ludzie intensywniej pracują – to się nie zmieniło, Warszawa nie stała się leniwa. Czas między pomysłem, a jego realizacją jest znacznie krótszy niż w innych polskich miastach.

We Wrocławiu się siedzi, deliberuje, w oparach dymu i alkoholu rozwija pomysł na tysiąc sposobów. W Warszawie dzieje się to szybciutko, bo jeżeli ty tego nie zrobisz, natychmiast pięć innych osób zrobi to za ciebie i okazuje się, że pewnego ranka budzisz się z ręką w nocniku.

Miło więc na chwilę wrócić do Wrocławia?

Jak przyjechałem do Wrocławia wiosną tego roku, to rozmaśliłem się zupełnie. Zobaczyłem kwitnące drzewa, przeszedłem się po tych mostach i tak dalej. To miasto nie ma sobie równych jeżeli chodzi o urodę.

Wypada złożyć Ci gratulacje z okazji dobicia do 40 urodzin.

Dziękuję, chwalę sobie bardzo. Ta granica jest bardzo wyczuwalna. Rozmawiałem z kilkoma kolegami na ten temat i doszliśmy do wniosku, że ta dekada od 30 do 40 jest dla faceta wielkim poligonem doświadczalnym. Raz za razem dochodzi do wybuchów i erupcji. Do 30 facet nabiera doświadczenia, tempa, rozpędza się i wydaje mu się, że może już pędzić na pełnej piździe, po czym dostaje po ryju bo okazuje się, że to jeszcze nie wszystko i lecisz na pysk. Wstajesz, myślisz, że to po prostu błąd w sztuce po czym dostajesz taki sam cios.

Jak skończyłem w sierpniu 40 lat, poczułem ogromną ulgę i wdzięczność, że dożyłem tego wieku, że się udało. Tym bardziej, że miałem już prawo – jak mówią moi koledzy – „odłożyć sztućce”.

W internecie można znaleźć twoją wypowiedź dotyczącą zamieszania ze spektaklem „Golgota Picnic”. Chwaliłeś zdolność samoorganizacji ludzi, ale czy nie przestrasza Cię motyw mobilizacji?

Dużo bardziej przestrasza mnie obecnie królująca wersja korporacyjnego kapitalizmu. Ten konsumpcyjny wąż oplatający świat sprowadza ludzi do maszynek służących kupowaniu, żarciu i wysrywaniu. Ludzie stali się bezwolni, dlatego też każdy przejaw – niech będzie nawet narodowo-katolicki – choć jestem wolny wobec jakichkolwiek uprzedzeń mnie cieszy.

Irytują mnie ludzie wyszukujący sobie na siłę uprzedzeń. To wszystko jest jakiś rodzaj ćpania. Czy ćpasz narodowy nacjonalizm, liberalizm, tego boga czy takie wyzwanie – wszystko się sprowadza to rodzaju stymulowana się, pobudzania, wytwarzania w sobie wrażenia, że o coś w życiu chodzi.

Fajne było to, że nawet jeżeli ten protest został zbudowany na jakimś narodowo-katolickim gruncie, w chwili kiedy polskie społeczeństwo naprawdę śpi i wybiera symulakry typy duże sklepy, gdzie wybierają sobie rzeczy, którym nadają jakieś cechy, wartości, od których na dodatek oczekują, że będą ich określać i nadadzą ich życiu sens – to był to wspólny grunt.

Ludzie oglądają programy, które tłumaczą im jakie muszą zaistnieć warunki, aby twoje życie „nabrało statusu godnego”. To jest obrzydliwe i kastrujące ludzi. Zapominamy o tym, jak mówi Alain Badiou, że człowiek żyje w celu nieśmiertelności.

Aby móc żyć, musimy zdobywać się na tego typu akcje jak ta z „Golgotą”. Nie wspominając o tym, że ci ludzie zrobili najlepszą reklamę spektaklu teatralnego w Polsce ever.

Wyobrażasz więc sobie, że nie możesz zagrać koncertu bo na przykład komuś nie odpowiada nazwa twojego zespołu albo pisarz, którego teksty śpiewasz?

Tak, mam dużą wyobraźnię. Byłem kiedyś w muzułmańskim kraju i tam tak po prostu jest. Akurat nie sądzę żeby coś takiego mogło się wydarzyć przy okazji rzeczy, które robię. Wydaje mi się, że używam tak dużych wspólnych mianowników, które są związane z intymnością czy erotyką niebędące jednocześnie pornografią, że nie jest to gorszące. Choć jak popatrzymy na to, co stało się później z „Golgotą”, jak rozlała się po całym kraju – szczerze bym sobie tego życzył.

Czyli protestujący strzelili sobie w kolano

Nie zgodzę się. Oni otrzymali poczucie, że ich akcja osiągnęła sukces, bo przecież na Malcie nie zagrali „Golgoty”. Nie chcieli tej sztuki w swoim środowisku. Wartością najbardziej istotną jest, że jako grupa społeczna potrafili wspólnie, razem się zebrać i przemówić jednym głosem, a tego w Polsce nie ma w ogóle.

Pamiętasz co się stało, kiedy rząd francuski obciął świadczenia socjalne? Ludzi wyszli na ulice i palili samochody, wywracają autobusy i pokazują „fucka” rządowi, a pan prezydent następnego dnia w telewizji mówi, że oczywiście to była pomyłka i żadnych cięć nie będzie. To jest demokracja bezpośrednia – owszem – brutalna, bo z butelkami wypełnionymi benzyną w rękach, ale ludzie przynajmniej czują, że to jest ich kraj. My tymczasem żyjemy w kraju, który tak naprawdę chyba nie należy do Polaków

A dziś Ci się podoba?

Mimo wszystko, chyba tak. Pamiętaj, że jak mieszkasz sobie we Wrocławiu to też masz inną perspektywę. Jest zajebiście.

Przyjechałem do Wrocławia ze Szczecina, który z powodu braku dobrego gospodarza padał na ryj. Kiedy po raz pierwszy poszedłem tutaj do sklepu ekspedientka przez cały czas się uśmiechała. Jak wyszedłem przeliczyłem dokładnie resztę, bo byłem w takim szoku. Come on, czemu ona się śmieje?

Potem zauważyłem, że tu po prostu tak jest. To naprawdę nie jest normalna sytuacja. Powódź postawiła do miasto na nowo – zwłaszcza mentalnie. Ludzie wyszli do siebie, poznali sąsiada. Zostawiła poczucie, że – jak to się mówi - „w razie Niemca” – ten spod siódemki nie jest wilk.

Ta powódź zmyła z ludzi marazm, odsłoniła ich i pokazała, że można zrobić coś dla drugiego człowieka z otwartym sercem. Taka postawa po przemianie ustrojowej jest cały czas przysypywana przez podejście „mi” i „dla mnie” i tak dalej.

Od czego więc powinniśmy wrócić, albo co lepić na nowo?

Powrotów nie ma. Czemu słyszymy o tych wszystkich narodowych ruchach? Czego jest mało w społeczeństwie? Co to powoduje? Czego chcą ci ludzie? Oni chcą narodu bo przestali czuć bliskość.

Skoro jest taki dobry, dlaczego kojarzy mi się z argumentem buta?

Zostawmy nacjonalizm, bo on jest patologią, chorobą. Spróbujmy zrozumieć czego brakuje, że takie tendencje się pojawiają. Brakuje kleju między ludźmi, poczucia, że jesteśmy razem, wspólni. Nie mamy pewności, że jak się wywrócę, to ten stojący za mną mnie złapie.

Najłatwiej jest skupić się wokół wroga, wokół innego. Dlatego ciągle płonie tęcza na placu Zbawiciela i tak łatwo stygmatyzuje się inne wyzwania czy orientacje seksualne. Według mnie to skutek, a przyczyna jest banalnie prosta – trzeba zacząć się do siebie odzywać i normalnie ze sobą żyć, pomagać sobie i być obok siebie. Tego nam brakuje.

Więc „warto rozmawiać”?

W komunie, kiedy ona robiła za wroga publicznego, wszyscy mieli na siebie baczenie, trzymali się za ręce. Nie wiadomo było, kiedy Zdzichu może pójść do pierdla, bo kolportuje ulotki, a Rysiek jest w partii tylko dlatego, że jakby nie podpisał lojalki, to by mu ojca na wsi skatowali i nie miał wyjścia. Niby p**********, ale na pół, niby jest umoczony, ale jest nasz. A tamten to jest ubek i trzeba od niego s*********. Jak ktoś poszedł do więzienia to były ściepy, ludzie przynosili sobie jedzenie i tak dalej. To wytwarzało ten brakujący dziś klej, podobnie Kościół – był ogromną fabryką tej substancji. Dziś nie mamy wroga, nie jest czarno-biało. Clou polega na tym, że każdy z nas musi zrozumieć, że nie jest osobny i żyje w cudownym kraju nad Wisłą.

Nie wiemy o tym?

Ostatnio jechałem w pociągu z Czeczenem, wyglądał jak prawdziwy wojownik. Miał w sobie budzącą wrażenie energię. Spojrzał na mnie i zapytał „jesteś Gruzinem?”. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że nie i zapytam, dlaczego tak sądzi. On mi na to, że tak wyglądam i zapytał jakiego jestem wyznania. Zauważyłem, że jest muzułmaninem, więc nie mówiłem mu o moich związkach z buddyzmem, bo to by mnie zdyskwalifikowało w jego oczach i powiedziałem, że wychowałem się w katolickiej rodzinie. Wtedy zapytałem czy jest muzułmaninem, a on dumnie wypiął klatę i powiedział „TAK”.

Później zapytałem, czy mieszka w Polsce, czy ma żonę i dzieci. Trzy razy tak. Zapytałem więc go, czy mu się u nas podoba. Wtedy nagle zmalał i powiedział cicho: „tak, tu jest bardzo ładnie”.

Wiadomo, że gdyby przywiózł tu swoich kumpli, bojowników o islam to by przestało być tak ładnie. A tak to może wyjść czasem z sąsiadem na wódkę, a gdy latem wychodzi na ulice jest przeszczęśliwy, że dziewczyny mają obcisłe bluzki. Polska to jest naprawdę cudowny kraj.

Nie boisz się pojawiających zewsząd radykalizmów?

One są częścią ogólnoświatowej tendencji. Ludzie po okresie, w którym proponowano olbrzymie wspólne mianowniki próbują zrozumieć swoją tożsamość wynikającą z historii, kultury i tak dalej. Po raz kolejny jednak okazuje się, że Polska jest dobrym miejscem, bo pomysły na wysadzanie bomb na dworcach jakoś na szczęście nas omijają. Popatrz, że nawet te grupy muzułmańskie potrafią się u nas jakoś odnaleźć. Tu się po prostu dobrze żyje.

Spróbujmy teraz radykalnie wrócić do muzyki. Jak udało Ci się dogadać z tekstami Stachury, że nie wyszło z tego przedstawienie z cyklu „gitarą i piórem”?

Nie musiałem się z nimi dogadywać. Zaufałem mu od czasów licealnych, kiedy po raz pierwszy przeczytałem „Fabula rase”. Kiedyś wymknęło mi się przy mojej dziewczynie z czasów młodzieńczych, że Stachura to taki ciepły fiflok pierdzący na gitarze. Ona była tym szczerze i do granic oburzona, po czym zmusiła mnie do przeczytania całego Stachury.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że byłem w absolutnym błędzie i że Stachura to był najprawdziwszy bitnik, tylko że polski. Potrafił dać w mordę, wiedział jak pić wódkę i jak się pracuje fizycznie. Ten chłop borykał się z najprawdziwszym życiem. To nie była płytka postać. Ktoś kiedyś przez przypadek zamknął go w tej szufladzie z napisem „gitarą i piórem”, a to był dopiero czubek wulkanu jego osobowości.

Teraz przed Wami „Stachuriady” w polskich miastach?

To mamy już za sobą. Zagraliśmy na dwóch, może trzech festiwalach poświęconych Stachurze, teraz zaczynamy pracę nad autorską płytą. To był jednorazowy ukłon. Tym bardziej, że Bajzel i ja potrafimy jeszcze pisać i komponować. Ruch ze Stachurą nie był protezą, deską ratunku. To była szczera potrzeba ze środka oddania mu szacunku.

Przez lata przecież przemycałem Edwarda w Pogodno. Rzucałem fragmenty, które może nie były dla wszystkich czytelne, ale to był Stachura.

Stachurze podobałoby się w dzisiejszej Polsce?

Jacha. Ten kraj jest – jak mówi Olga Tokarczuk – dla biegunów. Jest wśród nas spora kasta nomadów, ludzi z korpo, którzy ciągle gdzieś jeżdżą, na szkolenia, coachingi. Te ciągłe rotacje, podróże po świecie, nie mówiąc już o całym tałatajstwie rockandrollowym, które żyje na walizkach.

Stachura przecież też jeździł, co jest jednym z zarzutów wobec niego, że skoro bywał za granicą, to pewnie był w coś umoczony. Dziś nie potrzebujesz do tego pieniędzy czy układów. Cały czas można tak przejechać, można podróżować i zmienić w swoim życiu niemalże wszystko.

Ty też ciągle kombinujesz. Raz można zobaczyć Cię patrzącego na miasto z wielkich billboardów, a za tydzień spotkać na darmowym koncercie w małej knajpie. Która koszula bliższa ciału?

Moim marzeniem jest mieć możliwość korzystania z całego wachlarza dobrodziejstw. Tydzień temu grałem w łódzkim mieszkaniu Bartka Borówki koncert dla 30 osób, super rzecz. Chwilę później z kolei z zespołem Nowe Sytuacje, czyli Republiką bez Ciechowskiego zagrałem kilka koncertów w dużych salach po kilkaset miejsc każda z super promocją, nagłośnieniem i w ogóle full profi. Niby przeskok, ale to przecież wciąż ten sam świat. Chyba na tym polega niezależność.

Wiesz co mnie najbardziej kręciło w recenzjach nieistniejącego zespołu Pogodno? Że nikt nigdy nie wiedział, co wyskoczy z tego plastikowego pudełka. W momencie, kiedy czułem, że próbuje się mnie szufladkować bądź mną sterować to, s***********, albo na maksa manipulowałem.

W życiu trzeba mieć ręce otwarte. Jeżeli czegoś kurczowo się trzymasz, to nie będziesz mógł objąć przechodzącego obok ciebie cudu świata, bo ręce masz zajęte obroną tego, co wydaje się, że jest twoje. W życiu tak naprawdę nie mamy niczego na zawsze.

Gdzieś przeczytałem, że gdybyś nie został muzykiem, byłbyś żołnierzem. Prawda?

Nie sądzę. Prędzej zostałbym biznesmenem, albo wybrałbym ścieżkę duchową, o!

Dziś żołnierze są w cenie

Wiem, ale u mnie cała rodzina jest wojskowa. Już chyba wyczerpaliśmy limit.

Na barykady więc co najwyżej staniesz z piórem?

Czytam te wszystkie okropne historie, doniesienia o ludziach, którzy decydują się na wojnę i rozlew krwi – jestem potwornie przerażony. Dochodzi do sytuacji wojennej, sytuacji skrajnej i to zostaje na pokolenia jak stygmat. Każdy konflikt, który odbywa się bez zabijania, można jakoś wyprostować – pieniędzmi, ziemią, przeprosinami, cokolwiek.

W momencie, kiedy ktoś zabija ci kogoś z rodziny, ta strata zostaje w rodzinie na pokolenie. Spłacić taki dług jest potwornie ciężko. Kiedy ludzi dochodzą do wniosku, że trzeba się zabijać podejmują najgorszą decyzję. To, co dzieje się teraz na Ukrainie jest dramatem, a jak czytam, że jacyś polscy ultra-naziole jeżdżą, żeby walczyć tam razem z separatystami to mi ręce opadają. Całkiem niedawno polski parlament przecież deliberował o nazewnictwie rzezi wołyńskiej. Popatrzmy ile lat minęło, a ta żaba nadal staje w gardle.

Jedyną opcją jest zrobić krok do tyłu, nie istnieje tutaj żadna racja. Zaczęliśmy rozmowę od poszukiwania sensu, które nadajemy własnemu życiu, a to co dzieje się teraz na Wschodzie jest przykładem przesterowania tych popędów. Oni doszli do momentu, w którym tak dalece uwierzyli w sens tego, w co wierzą, że dali sobie prawo na odebranie komuś życia.

W życiu chodzi tylko i aż o samo życie. Ono nie potrzebuje dodatków i etykietek. Doskonale radzi sobie bez lewicy, prawicy, muzułmanów, katolików, buddystów, granic, polityki i ropy naftowej. Musimy zrobić krok do tyłu.

Rozmawiał Krzysztof Żyła__

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto